Na zewnątrz budynku pada. W końcu dziś imieniny Floriana, patrona strażaków, więc nie należy się dziwić, że z chmur polewają. Do tego jeszcze ten przenikliwy ziąb. Maj rozpoczyna się w tym roku dość chłodno. We wnętrzu siedemnastowiecznego kościoła jest jeszcze chłodniej. Stare mury nie nagrzewają się zbyt prędko. Mimo chłodu pracujemy intensywnie już od kilku godzin. Na ławkach pod amboną jest nasze stanowisko pomiarowe. Komputer, mierniki i mnóstwo drutów, jakie rozciągnęliśmy w poprzek całego kościoła. Jest cicho, jak przystało na świątynię, tylko od czasu do czasu słychać komendy, niczym na łodzi podwodnej: "Jest 11! Zapisałem 11! Proszę 11,5! Jest 11,5! Zapisałem! Proszę 12!" Mimo że posługujemy się komputerem, musimy koordynować nasze działania, aby się nie pomylić. W przeciwległej nawie Błażej przestawia elektrody. Ja obsługuję komputer. Zdarzało mi się używać tego "cudu XX wieku" przy różnych okazjach i miejscach, lecz w takiej scenerii robię to po raz pierwszy. Obok na ławce siedzi, nieco zziębnięty jak my wszyscy, Przemek. Szef naszej ekipy. Jest niewidomy, a mimo to już od wielu lat zajmuje się zaglądaniem tam, gdzie zwykły wzrok nie sięga. Jest fizykiem. W skupieniu słucha informacji, jakie napływają z komputera. Analizuje je w swoim umyśle. Wszyscy jednak czekamy na zakończenie kolejnej serii pomiarowej. Uruchomi- my wówczas inne oprogramowanie i po kilkunastu sekundach ukaże się mapka badanego terenu. Jeszcze nie teraz. Jeszcze z benedyktyńską cierpliwością trzeba zrobić kilkaset pomiarów! Jej przykłady otaczają nas ze wszystkich stron. Znajdujemy się w Opactwie Benedyktynów w Lubiniu koło Kościana. Wszystko tu było wznoszone cierpliwie przez całe wieki. Od XI wieku, gdy zostały pobudowane pierwsze mury opactwa, nawarstwiło się ich sporo. Nasza ekipa chce przedstawić na ekranie komputera plany kolejnych epok. Oczywiście można zrobić to dobrze znaną w archeologii metodą, przedzierając się poprzez kolejne epoki za pomocą łopaty. Ślady po pracach archeologicznych widnieją w głównej nawie. Wielki wykop odsłaniający dziewięćset lat! Nasze metody nie są tak "brutalne". Wpuszczamy do ziemi prąd elektryczny w jednym miejscu, a mierzymy jego wartość w innym. Dokładnie na posadzce kościoła. Ot i wszystko! Tu czytelnicy mogą się zdziwić. Przecież pamiętają ze szkoły, że kamień jest izolatorem. Dziedzina fizyki, jaką uprawia dr Przemysław Kiszkowski na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, rozważa tę sprawę nieco subtelniej. Dzięki badaniom prowadzonym przez Przemka (dla wielu pokoleń studentów fizyki, a od kilku lat również archeologii jest to po prostu Przemek), metoda badawcza stosowana w archeologii jest dopracowywana i udoskonalana.
Pytam Przemysława Kiszkowskiego:
HL: Co fizyk robi w takim miejscu? Zabiera zajęcie archeologom?
PK: Prowadzimy badania nad udoskonaleniem metody wykrywania różnych przedmiotów, murów itp. pod ziemią. Zimą prowadzimy prace teoretyczne i modelowe. Gdy się trochę ociepli, pora na zweryfikowanie wniosków w autentycznej pracy poszukiwawczej. To można zrobić jedynie w terenie. Dzięki wypracowanej przez nasz zespół metodzie elektrod przykładanych możemy prowadzić prace we wnętrzach budynków. Tak jak tutaj obecnie, w Kościele NMP w Lubiniu. To miejsce jest o tyle dobre, że istnieje dokumentacja tych najstarszych XI-wiecznych murów oraz prowadzone są prace archeologiczne. Możemy na bieżąco porównywać wyniki. Tu jest najlepszy poligon niezależny od warunków pogodowych, tak jak dziś, a niezbadanych kościołów i innych budowli w Polsce jest całe mnóstwo.
HL: Ale czy mimo wszystko jest to praca dla fizyka, a nie dla archeologa?
PK: Oczywiście, że metodę udoskonalamy tak, aby można ją było z lepszymi efektami stosować w archeologii. Nasz zespół jest obecnie jedynym w Polsce, stosującym metodę elektrooporową do poszukiwań archeologicznych. Stosują ją geolodzy, ale tam chodzi o wykrywanie większych struktur na większych głębokościach. My jesteśmy dokładniejsi! Mimo że badania tą metodą prowadzone są od lat, nie do końca wiadomo, jak ten prąd elektryczny naprawdę rozpływa się pod ziemią. Zbadanie tego wszystkiego to praca dla fizyka. Archeologom trzeba przekazać już nowoczesną aparaturę i metodę posługiwania się nią.
HL: Skąd w ogóle u fizyka tego typu zainteresowania? Nie jest to przecież taka zupełnie "czysta fizyka"?
PK: Stosowanie metod wypracowanych przez fizykę w innych dziedzinach wiedzy jest bardzo ciekawe i właściwie dość powszechne. Świetnym przykładem jest tu medycyna. Sam przed laty budowałem aparaturę medyczną. Potem zainteresowało mnie zjawisko radiestezji. Wyglądało ono bardzo obiecująco. Szczególnie czułość pomiarów dokonywanych przez radiestetów była bardzo obiecująca. Żeby stosować metody pomiarowe różdżkarzy, musieliśmy je zobiektywizować. Głównie chodziło o wykrywanie "żył wodnych". Do ich wykrywania zaczęliśmy stosować metodę elektrooporową. Po latach tak ją udoskonaliliśmy, że okazała się świetna w archeologii.
HL: A co z radiestezją? To bardzo ciekawa i popularna dziedzina.
PK: Tak, popularna. Trzeba by na ten temat nieco dłużej porozmawiać! Teraz warto by napić się gorącej herbaty i zająć elektrooporówką.
Tyle udało mi się wydobyć z Przemka. Gdybym miał pisać więcej o nim, zrobiłby się obszerny tekst. To już kilkanaście lat znajomości. Rozmów o fizyce, religii, zjawiskach paranormalnych, o życiu. Najlepiej chyba go scharakteryzuje prezent, jaki dał Bratu Florianowi w dniu jego imienin: kaseta z kawałami zebranymi i nagranymi przez ofiarodawcę i jego książka, w której zawarł wyniki kilkunastu lat badań. Tę kilkudziesięciostronicową broszurkę, powielaną kserograficznie, wręcza wszystkim swoim znajomym i przyjaciołom. Ma ich mnóstwo wśród naukowców, zakonników i studentów. Tyle można powiedzieć o Przemku; badania naukowe, żarliwa modlitwa i zbieranie dowcipów.
ŻYCIU NAPRZECIW nr 6/1997